Wytresować gołębia wcale nie jest łatwo. Przyniosłem wczoraj do domu jednego. Trząsł się pod ławką w deszczu, pomyślałem, że głupi bo czemu się nie schował na strychu, na drzewie czy tam, gdzie parkują jego kolesie. Mokłem i patrzyłem na niego, próbowałem zakumać jego osobistą story, może wypadł z gniazda, ale to byłby wypadnięty ojciec, bo duży taki. A może to ofiara wypadku? Potrącony przez gangsta ptaka: orła, sokoła?
Przyjrzałem mu się i bez dwóch zdań – prezencja była noł koment: zmoknięte pióra, ślady dziobnięć i ten przaśny naszyjnik z kromki suchego chleba. Wyglądał jak fujara. Obudziło mi się męsko-braterskie poczucie solidarności i pomyślałem, że zabiorę zioma do domu, żeby odtajał i wrócił do siebie, przemyślał parę spraw, bo z takim imidżem daleko nie zajedzie. Żywcem go zjedzą, nie od dzisiaj na tym świecie żyję i wiem jak jest, faceci nie lubią zniewieścienia, trzeba twardym być i mieć jaja większe od głowy.
Ja mam gniazdo betonowe, na 10 piętrze drapacza chmur, wchodzę do klatki, jadę windą i czuję się jakbym leciał, pionowo wzbijam się w powietrze jak rakieta, największy ze wszystkich ptaków świata. Ptak odrzutowy.
W chacie posadziłem gościa przy kaloryferze, w pudełku po butach ulokowałem, a ten od razu zaczął mnie rozpoznawać, głowę obracać, interesować się. Okiem łypać, że co ja tam robię, co wyjmuję, ciekawy taki. Pewnie nigdy nie widział człowieka od zaplecza, myślał, że taki to całe życie siedzi z knyszą na ławce albo pije wino w parku. A tu proszę, niespodzianka – okazało się, że nasza obcoptasia cywilizacja ma jakieś zwyczaje i upodobania, że każdy z tej ławki i knyszy wraca gdzieś i tam się wije i krząta: przy dzieciach albo przy kombinacjach. Jak u ptaka, bo on czas spędza podobnie: cały dzień w parku – na ławce, pod ławką. Prosi o drobne, spoziera, wydziera to i owo. Czujnym trzeba być, bo chodzi o żarcie i picie, czyli zaspokojenie dwóch najważniejszych potrzeb. Ptaka i człowieka.
A potem wielki odlot, przeważnie z kumplami, w inne czarodziejskie miejsca. Tylko ptak się przemieszcza skrzydłami a ja – wizjami, bo jak wiadomo jestem wyżej w ewolucji i nie muszę chyba tego nikomu tłumaczyć. Łączy nas duch wyzwolenia i luzu, a nie jakieś tam konwenanse, jak robota przy kompie albo siedzenie na drążku w klatce kataryniarza. No a po powrocie z odlotu śpi każdy gdzie popadnie, zależy jaka pora roku i okoliczności przyrody.
Bo wszystkie zwierzęta to jedna rodzina i ja się do tej familii bez krępacji zaliczam. Mam odruchy takie same i instynkty, tylko zwinności mi czasem brak i to, co bracia futrzaści i piórzaści mają wyssane z mlekiem matki albo wyklute ze skorupki na dzień dobry, ja muszę nadrabiać. Miną, alkoholem i fantazją. Ale czuję się wolny jak ptak. I cieplej mam, i wygodniej. Bo gołębie to czasem muszą spać na gzymsie jak pada, albo na latarni, a ja od razu bym spadł. I nie wiem czy one w ogóle wiedzą co to jest głęboki sen relaksujący, jak włącza ci się w głowie helikopter i lecisz w nieznane krainy, z gołymi laskami, do lesbo-raju, gdzie same Ewy i Ty jesteś jedynym Adamem i czujesz się jak król życia, świata i wszelkiego stworzenia.
Ptak ma tylko dwie opcje wyboru, albo zostać udomowionym albo na ofie funkcjonować. I nie wiadomo, która droga lepsza, udomowienie daje żarcie i brak obaw o jutro, tylko że to „jutro” jest mierzone po obwodzie klatki, w której wszystkie drążki i lusterka zna się na pamięć. I nie daj boże jak właściciel zapije, wyjedzie, zapomni ziarna dosypać albo wody dolać, albo gówien wymieść, to się w tym siedzi i tęchnie, i czeka na zmiłowanie.
A jak się do klatki nie trafi, takiej czy owakiej, dużej, małej, drewnianej, plastikowej, metalowej, to tylko bezdomność ptakowi pozostaje, i żebranie o żarcie, i szwendanie po parku i spanie po strychach. I to męczące życie, i trudne, ale ma się poczucie, że jest się panem i kowalem swojego losu, że co wykombinujesz to będziesz miał, i miejsce zawsze możesz zmienić, znaleźć pobratymców, świata trochę pozwiedzać. Możesz być gołębiem miejskim, wiejskim lub zagranicznym. Podróżujesz i pióra masz sfatygowane, śmierdzisz a czasem nie masz nogi, ale taka cena swobody.
Wolność niesie zagrożenia, o jakich ptakom klatkowym nawet się nie śniło. Psy, koty, samochody, ludzie i druty elektryczne. Wszystko dybie na twoje życie, nie żeby w tym cel był jakiś albo spisek, tylko po prostu życie twoje nic niewarte, nieważne, nie ujęte w statystykach sklepów zoologicznych i innych handlarzy żywym towarem.
Za to taki kolo w klatce – rządzi. Wychuchany, wydmuchany, wyczesany, lśniący. Uczy się mówić: mama, tata i dostaje w nagrodę ziarenka pieprzu. Jak przychodzą goście to klatka się otwiera i można przelecieć od żyrandola do regału i pokazać, że skrzydła działają, wszystko git. W pytę czasu schodzi na użeranie się z kotem, co wpycha łapę i pazurami chce upolować coś żywego zamiast pluszowej myszki ze sklepu za 2.99 i zabić w gębie smak Łiskasa, który podobno by kupował, gdyby był człowiekiem. Ale człowiekiem nie jest, jest kotem a koty jedzą ptaki, i ty mu nie przetłumaczysz.
No to jak kot się męczy i idzie spać, to przychodzą jakieś dzieci, co pchają ci do klatki kredki, ołówki i kawałki tortu. I uciekają z wrzaskiem jak im nasrasz na palec, ale po co ci ten palec pod dupę wsadzały, to też nie wie nikt.
No i tak mija dzień, potem właściciel zarzuca ci szmatę na klatkę i jest noc, ciemność i śpisz. I śnią ci się brudne gołębice, jak obsiadają cię całymi stadami na obskurnych ławkach a ty chodzisz i się puszysz i gruchasz bo taki jesteś zajebisty.
A potem jest rano i właściciel ci czasem zapomni zdjąć szmatę tylko pójdzie zjeść fantastyczne niedzielne śniadanie i słyszysz sztućce, i czujesz zapach gotowanych jajek. Aż w końcu coś zajarzy, że już za cicho w chacie, i się spostrzeże, i zdejmie tę płachtę a ty mówisz: dzień dobry mamo, i czujesz się dziwnie, takie coś pomiędzy, nie ptak, nie człowiek, nie wiadomo co.
I doszłem do wniosku, że można być ptakiem wolnym albo klatkowym. I tak i tak – szczęśliwym i nieszczęśliwym. Ale wybór ma się chyba tylko jak się jest papugą. Bo ten fujara co mi tu przysnął przy grzejniku, wyboru żadnego nie ma. On się urodził ofrołdowcem. Jego nikt do klatki nie zaprosi. Gołębiostwo to rasa cygańska, tułacza. Z natury bezdomna. On o ziarenkach pieprzu czy lekcjach francuskiego z panem w surducie może tylko pomarzyć.
Kiedyś w czasach prehistorycznych były specjalne oddziały szkolące takich jak on do noszenia listów. Można było napisać jakieś bzdety albo wyznać miłość, wysyłało się gołębia z listem i za 9 miesięcy było dziecko, przyniesione przez bociana. Zawiłe to były historie, nie do końca rozumiem jak one latały i skąd wiedziały dokąd, no ale dziś już tego nie ma, bo można wyznać miłość fejsbukiem albo esemesem i wychodzi na to samo. Tylko dzieci mniej się rodzi i więcej rozwodów, ale to skutki uboczne nowoczesności, że jak są lepsze czasy to mniej ludzi chce żyć.
Zapadłem się w tym filozofowaniu, a przecież nie będę gołębnika zakładał, słońce wyszło i ekskjuzmi, kolego, musisz lecieć. Wysuszyłem typa, nakarmiłem musli co zostało mi po ostatniej lasce w kuchennej szafce, i to by było na tyle. Wyniosłem gołębia na balkon i mówię: spadaj, a on się zaczął miotać i szarpać, że nie chce, że coś mu nie pasi. Oniemiałem ździebko, że co to ma znaczyć, inkarnację papugi w sobie odkrył czy co, że chce ze mną zostać forever i mi siedzieć na ramieniu? No sory, nie mam ciągot w kierunku posiadania zwierząt domowych a jakbym się zdecydował to na jakieś ładniejsze, żeby obciachu nie było jak kumple wpadną na browara, a z takim to co, usiądziemy i będziemy patrzeć jak dziobie ziarno?
Puściłem go, żeby mógł spokojnie podjąć męską decyzję o odlocie a on zaczął szyję wyginać na wszystkie strony i się kręcić nerwowo, jakby coś chciał z siebie wyrzucić. Skrzydłami trzepał i skakał, co robisz debilu, mówię, zaraz ci się ten chlebowy naszyjnik pokruszy i nie będziesz miał już swojej prywatnej spiżarni, znowu będziesz na żebry łaził, żeby ci ludzie rzucili co łaska, a ludzka łaska to wiesz jaka jest, ona jest taka, że pożal się boże.
I on znieruchomiał i spojrzał mi uważnie w oczy, i ja wtedy wszystko pojąłem, odebrałem przekaz telepatyczny i zobaczyłem to wyraźnie. Że on pod tą ławka siedział bo czekał aż mu naszyjnik namoknie. Bractwo ptactwo mu nie chciało odpuścić, było pewnie dziobanie na polanie i koncertowe darcie ryjów, no co masz chleb a się nie podzielisz, co z ciebie za kumpel, daj spokój ziom.
Nie mógł już tak dalej, bo sam do swojego chleba nie sięgał a brali i jedli z niego wszyscy. A żeby na wolności żyć, trzeba niewidzialnym być.
Zdjąłem mu korale i położyłem obok. Nawet nie spojrzał. Zniknął. Poleciał, bezdomny arystokrata, co nie jada chleba, wykorzystać te kilka dni, zanim padnie z głodu. Z godnością. Jak przystało na ducha wolnego – w ptaku zaklętego.